martedì 12 maggio 2015

Mam dość zatykania nosa




Był rok 1990. Uczęszczałem wtedy do Liceum Plastycznego w Łodzi. Pewnego jesiennego dnia wszedł do klasy nasz polonista, świętej pamięci prof. Stefan Izdebski i oświadczył, że zamiast lekcji języka polskiego zrobi nam dziś lekcję wychowania demokratycznego. Zaczął: "Nie jest w moim obyczaju agitować nikogo do głosowania, ani tym bardziej sugerować, na którego kandydata należy oddać głos. Tym razem jednak powiem wam co macie zrobić: "Zatkajcie nosy i idźcie głosować przeciwko Tymińskiemu!". Potem mój profesor, któremu zawdzięczam bardzo wiele, gdyż był niezwykłą postacią, zrobił nam 45 minutowy wykład na temat praw i obowiązków obywatela, wolnej Polski, III Rzeczypospolitej, znaczenia jakie mają te pierwsze wolne wybory i wagi naszych decyzji politycznych dla kraju. Lekcję tę pamiętam do dziś.
Było to już po pierwszej turze wyborów, w której niespodziewanie  Stan Tymiński wygrał z Tadeuszem Mazowieckim i Włodzimierzem Cimoszewiczem. Polski imigrant, który najpierw wylądował w Szwecji, potem w Peru, a w końcu w Kanadzie, stając się bogatym biznesmenem i politykiem, był "kandydatem znikąd". Dosłownie "spadł z nieba" i uzyskał w I turze 3 797 605 głosów (23,10%). Przedstawiał się jako jedyny "człowiek spoza układu" i stanowił rzeczywiście realną alternatywę dla tego co w Polsce się działo i co już poznaliśmy. Już wtedy "Stan" nosił przy sobie "czarną teczkę", w której niby miał dokumenty kompromitujące Wałęsę, ale nigdy ich nie ujawnił. Od niego zaczęło się to całe, niezwykle niskie i haniebne, zamiłowanie polskich polityków do "teczek" i "haków" oraz do wykorzystywania tej wulgarnej metody w walce politycznej przeciwko kontrkandydatom, aby ukryć własne braki i brak rozsądnego programu politycznego.
Miałam wtedy 18 lat. Te pierwsze wolne wybory prezydenckie w Polsce to były moje pierwsze wybory. W pierwszej turze głosowałam na Mazowieckiego i nie miałam zamiaru głosować już w drugiej. Po lekcji profesora Izdebskiego zatkałam jednak nos i zagłosowałam na Wałesę. Dnia 9 grudnia 1990 r. Lech Wałęsa otrzymał  10 622 696 głosów. Oddało na niego głos 74,25% wyborców (w pierwszej turze - 39,11%). W tamtych wyborach prezydenckich wzięło udział 60,63% Polaków uprawnionych do głosowania.

Jeszcze dwa razy zatykałam nos

Nigdy nie ukrywałam moich lewicowych poglądów, które ukształtowały się w Polsce postkomunistycznej i nie mam zamiaru ich zmieniać. Nie ukrywam, że zawsze należałam do twardego elektoratu lewicy – tzw. „betonu”. W 1995 roku głosowałam więc zgodnie z moimi przekonaniami politycznymi na Aleksandra Kwaśniewskiego, zarówno w pierwszej i drugiej turze, gdy mierzył się z Wałęsą walczącym o reelekcję. W pierwszej turze „Kwach” uzyskał
6 275 670 głosów (35,11%), a w drugiej 9 704 439 głosów (51,72%). Wybory prezydenckie w 1995 r. cieszyły się najwyższą frekwencją w historii współczesnej demokratycznej Polski – wzięło w niej udział aż 64,7% uprawnionych do głosowania.
W 2000 na prezydenta głosowało 62,12% Polaków posiadających bierne prawo wyborcze. Kwaśniewski wygrał już w pierwszej turze uzyskując 9 485 224 głosów. Otrzymał 53,90% poparcia wyborczego. Choć Kwaśniewskiemu można wiele zarzucić – wygląda jednak na to, że jak do tej pory był on najlepszym i najpoważniejszym Prezydentem III RP.
W 2005 roku, kiedy to Polakom za granicą przyznano prawo głosowania również w drugiej turze – w pierwszej skreśliłam krzyżyk przy nazwisku Marka Borowskiego, gdyż Włodzimierz Cimoszewicz się wycofał (kandydat lewicy uzyskał wtedy 1544 642 głosy – czyli 10,33% i uplasował się na czwartym miejscu po Andrzeju Lepperze). Poszłam na drugą głosować przeciwko Lechowi Kaczyńskiemu. Zatkałam nos i postawiłam krzyżyk przy nazwisku Donalda Tuska. Nie pomogło – wybory wygrał Lech. Uzyskał w drugiej turze 8 257 468 głosów (54,04% poparcia wyborczego). Do urn poszło wtedy 49,74% Polaków uprawnionych do głosowania. Również i w tamtych wyborach pojawili się kandydaci antysystemowi – Andrzej Lepper, Leszek Bubel i nieoceniony, zawsze obecny Jan Korwin-Mikke, których prawdziwym zadaniem jest wspieranie systemu i zmuszanie Polaków do głosowania z zatkniętym nosem. Lepper zgarnął 15,11% (2 259 094 głosów). Korwin-Mikke cieniutkie 1,43% (214 116 głosów).
Prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu nie było dane pokazać na drodze reelekcji jak rzeczywiście Polacy oceniali go jako głowę Państwa. Może statystyki wyborcze zapracowałyby na plus. Jak dobrze wiemy – zginął pod Smoleńskiem 10 kwietnia 2010 r., wraz z innymi 95 osobami. Wśród  nich był również wicemarszałek Sejmu III RP Jerzy Szmajdziński - jego poważny lewicowy konkurent w nadchodzących wyborach.
W 2010 r., znowu przekonano mnie, że jedynym słusznym wyjściem jest zatkać nos i głosować przeciw. W pierwszej turze postawiłam krzyżyk zgodnie z lewicowym sumieniem przy nazwisku Grzegorza Napieralskiego (choć nie byłam do tego całkowicie przekonana). Uzyskał on bardzo dobry wynik jak na kandydata lewicy – 13,59%, zajmując trzecią pozycję. Głosowało na niego 2 299 870 osób. Kandydaci antysystemowi nie odegrali w tamtych, kluczowych wyborach żadnej roli – Lepper poleciał na łeb i szyję, choć Korwin-Mikke podwoił swój elektorat.
W niedzielę 4 lipca zatkałam nos i poszłam do Ambasady RP w Rzymie na drugą turę wyborów. Postawiłam krzyżyk przy nazwisku Komorowskiego, choć był to w praktyce głos przeciwko Jarosławowi Kaczyńskiemu. Bronisław Komorowski uzyskał wtedy 8 933 887 głosów (53,01%). Frekwencja wyborcza wyniosła 54,94%.
Podsumowując statystyki – aktualna głowa Państwa szacuje się dopiero na trzecim miejscu po Wałęsie i Kwaśniewskim w klasyfikacji popularności wyborczej. Wyprzeda Kaczyńskiego jedynie o pół miliona głosów z kawałkiem (wśród nich i mój – z zatkniętym nosem). To trochę mało aby liczyć na reelekcję bazując jedynie na strachu przed większym złem nieswojego elektoratu…

Nie zatykajcie nosa – głosujcie lub nie głosujcie zgodnie z waszym wyborczym sumieniem

Lekcję demokracji profesora Izdebskiego pamiętam do dziś, choć upłynęło już 25 lat. Więc w tym roku, 10 maja 2015 poszłam na spacer, a potem usiadłam w fotelu by poczytać książkę. Nie zarejestrowałam się na liście Polaków głosujących za granicą, skazując się w ten sposób na niemożność głosowania w drugiej, rozstrzygającej turze. Nie głosować, nie skorzystać po raz pierwszy w życiu z przysługującego mi prawa wyborczego – była to decyzja trudna i bolesna. Przez tydzień zastanawiałam się czy wybrać udział w wyborach, czy poczucie godności wyborcy… Wygrała w końcu godność. Nie poszłam wrzucić nawet białej kartki do urny, ani zagłosować na Sarnę z krzesłem na głowie. Miałam już dość zatykania nosa…
Nie ja sama…W pierwszej turze tegorocznych wyborów prezydenckich do urn poszło zaledwie 48,96% Polaków uprawnionych do głosowania. Najniższa frekwencja wyborcza w historii 25-lecia wolnej Polski pokazuje gdzie i jak głęboko wyborcy mają aktualną politykę, bo polityka ma ich od dawna w tym samym miejscu.
Wyniki już poznaliśmy i nie powinny być one aż tak wielkim zaskoczeniem.
Andrzej Duda (PiS) - 34,76 proc., Bronisław Komorowski (z poparciem PO) - 33,77 proc., Paweł Kukiz - 20,80 proc., Janusz Korwin-Mikke (KORWiN) - 3,26 proc., Magdalena Ogórek (z poparciem SLD) - 2,38 proc., Adam Jarubas (PSL) - 1,60 proc., Janusz Palikot (Twój Ruch) - 1,42 proc., Grzegorz Braun - 0,83 proc., Marian Kowalski (Ruch Narodowy) - 0,52 proc., Jacek Wilk (Kongres Nowej Prawicy) - 0,46 proc., Paweł Tanajno (Demokracja Bezpośrednia) - 0,20 procent. Podzielcie teraz te procenty na pół, bo tyle poparcia społecznego rzeczywiście uzyskali kandydaci… Moim zdaniem zbyt mało jak na prezydenta wszystkich Polaków.
Od kilku dni znowu słyszę tę samą piosenkę, która w poprzednich wyborach kazała mi zatknąć nos i iść głosować przeciw komuś. Wybrać mniejsze zło. Ratować Polskę z rąk ludzi nieodpowiedzialnych… itd., itp.
Powiem wam jedno – w tej polskiej polityce już tak śmierdzi stagnacją, arogancją i stęchlizną moralną, że nie da się dłużej zatykać nosa. Po 25 latach trzeba wreszcie to wszystko przewietrzyć…

Agnieszka Zakrzewicz

Nessun commento:

Posta un commento

Nota. Solo i membri di questo blog possono postare un commento.