Zakrzewicz: Ofiary numer 288 i 289
Kobietę znalazł nurek. Była pod pokładem
zdezelowanej łodzi rybackiej, która poszła na dno u brzegów Lampedusy.
Urodziło się, gdy matka umierała, tylko po to, aby
też umrzeć. Jeżeli wydało z siebie pierwszy krzyk, to wraz z nim przyszła
śmierć, gdy woda dostała się do płuc. Zginęli razem, choć może nie w tym samym
momencie, uwięzieni wraz z innymi imigrantami pod pokładem łodzi, która
zatonęła 3 października 2013 r. tuż przy brzegach Lampedusy. Była to jedna z
największych tragedii „śródziemnomorskiego holocaustu”. Matka miała niespełna
20 lat, jej dziecko zaledwie 7 miesięcy. Byli połączeni pępowiną, gdy ich
znaleziono. Pochowano ich razem w jednej dużej brązowej trumnie, nadając im
numer „288” i „289”. Nic więcej o nich nie wiemy.
Tragedia, od której
Europa wciąż odwraca oczy
O tragediach ludzi, których pochłonęło Morze
Śródziemne, piszę już od ponad czternastu lat. Nic się przez ten czas nie
zmieniło. Przybyło tylko ofiar. Na przestrzeni lat 2000–2013 zginęło co
najmniej ponad 23 tys. migrantów, którzy próbowali dostać się do Europy
nielegalnie, morzem lub ziemią. To dwa razy więcej niż liczba, którą podaje się
oficjalnie – a i tak zaniżona. Tragedia rozmiaru konfliktu zbrojnego – zresztą
migranci szturmujący Europę uciekają najczęściej przed wojnami toczącymi się w
ich kraju; imigracja jest dla nich osobistą wojną o przetrwanie.
Dane te udało się wreszcie zebrać w sierpniu 2013
roku dzięki projektowi „Migrants Files” – dziennikarze kilku europejskich
gazet podliczyli skrupulatnie ofiary. Informacje są jednak nadal niekompletne. Na mapie, którą
można obejrzeć, czerwone kręgi wskazują miejsca największych tragedii.
Morze Śródziemne, Cieśnina Gibraltarska i Ocean Atlantycki u wybrzeży Maroko,
Sahary Zachodniej i Mauretanii jawią się niczym wielki cmentarz. W ciągu
ostatnich czternastu lat przynajmniej 8 tys. osób zginęło w Cieśninie
Sycylijskiej, która stanowi dziś jedną z najczęściej uczęszczanych – ale i
najbardziej niebezpiecznych dróg migracyjnych do Europy.
„288” i „289”
Kiedy myślę o „holocauście śródziemnomorskim”,
jego największym symbolem jest dla mnie właśnie śmierć tej młodej matki i jej
dziecka. Na starą, zdezelowaną łódź rybacką, która wiozła ich w podróż do
„ziemi obiecanej”, załadowano 518 osób. Kiedy w nocy zbliżali się już do
brzegów Lampedusy, ktoś na pokładzie podpalił kołdrę, aby dać znać, że
potrzebują pomocy. Na statku wybuchła panika – ci, którzy byli pod pokładem
(głównie kobiety, dzieci i nieletni), chcieli się wydostać na górę. Łódź się
przechyliła i poszła na dno jak kamień. Zginęło wtedy 366 osób. Tych, którzy
ocaleli, uratowali turyści i mieszkańcy Lampedusy, płynąc na pomoc wszystkim,
czym się dało. W ubiegłym tygodniu we Włoszech obchodzono pierwszą rocznicę tej
– jak do tej pory największej, znanej – tragedii na Morzu Śródziemnym.
Na
włoską wyspę przyjechał przewodniczący Parlamentu Europejskiego Martin Schulz,
aby wziąć udział w uroczystościach upamiętniających ofiary. Powiedział:
„Tragedia na Lampedusie jest plamą na sumieniu Europejczyków”. Przyjęto go
okrzykami: „Mordercy, to wy jesteście winni!”…
Ciężarną kobietę znalazł nurek – włoski karabinier
Renato Sollustri. „Kiedy o trzeciej po południu udało nam się wreszcie dotrzeć
do ostatniej komory pod pokładem, przedzierając się przez mur ciał,
zobaczyliśmy dziewczynę z brzuchem. Brakowało nam już tlenu w butlach, ale nie
chcieliśmy wypłynąć na powierzchnię bez niej i bez młodego chłopca, który miał
na sobie niebieską podkoszulkę z napisem „Italia”. Kiedy ją wreszcie
wyciągnęliśmy i położyliśmy na dnie, zorientowaliśmy się, że w spodniach był
płód. Nie spałem potem przez dwa dni…” – opowiadał Sollustri.
Pozostałe ciała ofiar wyciągano związane sznurami,
ścigając się z czasem. W Lampedusie brakowało trumien i miejsc na cmentarzu dla
imigrantów. Dyskutowano, czy wcześniaka potraktować jeszcze jako płód, czy już
jako człowieka – rozdzielić z matką i pochować oddzielnie w małej białej
trumnie, jak pozostałe dzieci. W końcu pochowano ich razem, ale jako matkę i
dziecko – siedmiomiesięczny noworodek też otrzymał numer. „Nie zapomnę nigdy
tych setek trumien ustawionych w rzędach, w środku są także dzieci” – mówił
José Manuel Barroso, przewodniczący Komisji Europejskiej, który wtedy
przyjechał osobiście do Lampedusy. Od tamtego czasu jednak nic się nie
wydarzyło. A raczej wydarzyło – nowe tragedie, nowe śmierci, kolejne matki i
dzieci, które pochłonęło morze.
Do ofiar policzonych przez „Migrants Files” należy
dodać ponad 2500 ludzi, którzy od początku 2014 utonęli lub zaginęli na morzu.
Tylko 18 września tego roku na wodach międzynarodowych w pobliżu Malty utonęło
blisko 400 osób (w tym kobiety i dzieci) w wyniku umyślnego zatopienia łodzi z
migrantami przez przemytników ludzi, którzy mieli dopłynąć z nimi do Europy.
W październiku 2013 w południowej części Morza
Śródziemnego rozpoczęła się humanitarna operacja wojskowa zwana „Mare Nostrum”
(Nasze Morze – jak od wieków jest nazywany basen śródziemnomorski). Cele są
dwa: zapewnienie bezpieczeństwa życia na morzu i postawienie przed sądem
wszystkich tych, którzy czerpią zyski z nielegalnego przemytu migrantów. Do
patrolowania Cieśniny Sycylijskiej i ratowania imigrantów Włosi zaangażowali
statki i samoloty marynarki wojennej, sił powietrznych, karabinierów, gwardię
finansową, straż przybrzeżną, wojskowy korpus włoskiego Czerwonego Krzyża i
policję.
Zdania na temat sensu i skuteczności „Mare
Nostrum” są podzielone. Jak ocenia UNHCR – Przedstawicielstwo Wysokiego
Komisarza Narodów Zjednoczonych ds. Uchodźców – do Włoch w tym roku przybyło
dwa razy więcej osób niż w ubiegłym. Fala migracyjna nie maleje, choć lato się
już kończy, a wraz z nim dobra pogoda ułatwiająca niebezpieczną przeprawę. Są
dni, w którym statki włoskiej Marynarki Wojennej ratują na morzu tysiące osób.
Zdaniem przewodniczącego włoskiej partii Ligii Północnej, znanej od dawna ze
swojej ksenofobii – w efekcie „Mare Nostrum” wzrosła liczba tych, którzy chcą
ryzykować życie. Na operacji humanitarnej mają się więc bogacić przemytnicy
ludzi. Z kolei dla włoskiego premiera Matteo Renziego „Mare Nostrum to znak, że
Europa ma jeszcze serce i nie pozwoli umierać matkom i ich dzieciom, bez
względu na narodowość”.
Drogi przemytu ludzi
Szturm z Afryki na Europę trwa od końca XX wieku.
Głównych szlaków migracyjnych jest kilkanaście. Najstarszy z nich,
wykorzystywany przez lata, wiódł z Maroka do Hiszpanii, przez Cieśninę
Gibraltarską. Drugi „szlak hiszpański” wiedzie z wybrzeża Afryki (Maroko,
Sahara Zachodnia, Mauretania, Senegal, Gambia i Gwinea) przez Atlantyk do
archipelagu Wysp Kanaryjskich. Przez Morze Śródziemne prowadzi wiele szlaków.
Najbardziej uczęszczany i dziś najpopularniejszy łączy wybrzeże Libii (pomiędzy
Trypolisem i Az-Zawiją) z Lampedusą, Sycylią i Maltą. Dwie inne drogi morskie
łączą wschodnie wybrzeże Tunezji (pomiędzy Susa i Monastyrem) z Lampedusą oraz
jej wybrzeże północne (między Al-Watan al-Kibli i Bizertą) z Pantellerią. Z
Egiptu wypływają coraz częściej kutry rybackie z emigrantami, które kierują się
na wybrzeże wschodniej Sycylii i Kalabrii. Od 2006 roku istnieje nowa trasa
migracyjna pomiędzy Algierią i Sardynią – wyrusza się z Annaby (starożytnej
Hippony).
Zanim Malta weszła do Unii Europejskiej, była
głównym przyczółkiem migracji afrykańskiej – każdego roku na wyspę z wizą
turystyczną przyjeżdżało tysiące migrantów, a stamtąd wieziono ich nielegalnie
na wybrzeża Sycylii. Dziś Malta w sposób najbardziej bezwzględny broni się
przed nielegalną imigracją. Przemytnicy ludzi wolą więc ją omijać i wybierają
Włochy.
We wschodniej części Morza Śródziemnego dwie inne
drogi wodne prowadzą z wybrzeża Turcji do pobliskich wysp greckich na Morzu
Egejskim. Na Kretę dobijają łodzie z wybrzeża egipskiego. Pod koniec lat 90.
ubiegłego wieku wypływano bezpośrednio z wybrzeża Turcji do Kalabrii i z
Albanii do Apulii – dziś trasy te porzucono. Jednak w związku z nowym
konfliktem w Iraku pierwsza z nich – choć długa i niebezpieczna – może powrócić
do łask.
Geografia
migracji jest płynna i uzależniona od konfliktów, wojen, kryzysów politycznych
lub gospodarczych.
Kto ma prawo do azylu?
Obecnie głównymi krajami, z których napływają
imigranci do Włoch, są Syria, Erytrea, Somalia, Egipt, Libia, Nigeria, Irak,
Pakistan, Gambia, Mali, Afganistan, Senegal i Sudan. Większość z nich miałaby
prawo do azylu politycznego jako uchodźcy. We Włoszech jednak procedury te są
długie i utrudniane. UE nie ma wspólnej polityki azylu. Tylko 10–15%
imigrantów, którzy przepływają morze z narażeniem życia, chce pozostać we
Włoszech; celem reszty jest połączenie się z rodziną mieszkającą w innych
krajach. Ludzie przypływający nielegalnie do włoskich wybrzeży są
identyfikowani i dzieleni na tych, którzy mają prawo do azylu lub nie.
Uchodźców przewozi się do ośrodków pobytu czasowego na terenie całych Włoch,
gdzie są przetrzymywani od dwóch tygodni do pół roku, których potrzeba na
procedury biurokratyczne zezwalające na wydanie dokumentów pobytowych. Ci,
którzy nie mają prawa do azylu (głównie Tunezyjczycy, Marokańczycy,
Egipcjanie), są natychmiast wydalani z kraju. Włochy w ostatnich latach
podpisały wiele umów bilateralnych o ekstradycji z państwami Afryki Północnej.
Ale po Arabskiej Wiośnie i upadku reżimów po drugiej stronie Morza Śródziemnego
nie ma już partnerów skorych do kontrolowania migracji.
Biznes na wielką skalę
Nielegalny przemyt ludzi do UE jest bardzo dobrze
zorganizowany i przynosi organizacjom przestępczym setki milionów euro rocznie.
Odbywa się w dwóch etapach: przeprawa przez pustynię i przeprawa przez morze.
Każdy z nich kosztuje od 1 tys. do 2 tys. euro na osobę. Dziś, gdy wzrosła
liczba uchodźców, spadły też trochę ceny. Pieniądze za ryzykowną podróż płacą
zwykle członkowie rodzin, którzy są już w Europie; niektórzy sprzedają mienie i
cały dobytek, aby dostać się do „ziemi obiecanej”. Pieniądze nie podlegają
zwrotowi – ale bilet jest „otwarty”, co oznacza, że jeżeli komuś nie uda się
dostać łodzią na drugi brzeg, a przeżyje, może próbować jeszcze raz. Podróż
trwa miesiące, a dla niektórych nawet lata.
Podstawą systemu są tzw. rekrutujący (recruteurs lub connection man). To ludzie, którzy odbyli
niebezpieczną podróż, byli w Europie, a potem powrócili w rodzinne strony –
mają kontakty z przemytnikami na każdym szczeblu, zwłaszcza z tymi, którzy
organizują przeprawy morskie w Libii i Maroko. Są oni żywą gwarancją tego, że
sen o „ziemi obiecanej” jest do zrealizowania.
Pierwszy etap podróży organizują lokalne mafie i
przemytnicy. O tym, jak odbywa się przerzut przez Saharę, europejska opinia
publiczna wciąż wie bardzo mało. Imigranci są transportowani na ciężarówkach,
dżipami lub ukrywani w kontenerach. Podróżują najczęściej bez jedzenia i wody.
Konwoje są często zatrzymywane i przeszukiwane przez lokalne policje lub
napadane przez bandy, które chcą obrabować migrantów z pieniędzy. Kontenery są
też ostrzeliwane. Osoby podróżujące przez pustynię niejednokrotnie zostają
ranne i nikt ich nie leczy. Jeżeli ich stan jest ciężki, pozostawia się je na
pustyni. W ciągu ostatnich dziesięciu lat udokumentowano 1590 takich zgonów.
Dla migrantów Sahara stała się trumną, tak jak Morze Śródziemne. W 2005 r.
marokańska policja porzuciła w środku pustyni, bez wody, jedzenia i pomocy
medycznej ponad 500 imigrantów wydalonych z hiszpańskich enklaw Ceuta i
Melilla.
Niezliczone rzesze młodych niewolników żyją w
oazach Nigru i Libii, tworząc getta narodowościowe. W oazie Dirkou w Nigrze
doliczono się przynajmniej10 tys. ludzi, którzy utknęli tam bez pieniędzy i
muszą miesiącami pracować niewolniczo, aby zarobić na bilet do Libii (ok. 200
zł). Ci, którzy dostaną się wreszcie do Libii lub Maroka, przechodzą w ręce
tamtejszych organizacji (które mają charakter przestępczy, ale niekoniecznie są
złożone z przestępców – jeden z byłych przemytników, dzięki któremu wzbogaciła
się cała okolica, w Maroko został wybrany na burmistrza). W Libii punktem
zbiorczym jest Al-Zawija (skąd wypływa się w kierunku Lampedusy, Sycylii i
Malty).
Imigranci są ukrywani w magazynach lub domach
organizacji przez kilka dni, aż nie znajdzie się jakiś środek transportu –
czyli ukradziona łódź rybacka albo wrak, w którym łata się dziury. W nocy
wsiadają na pokład. Operacje są prowadzone w pośpiechu, często oddziela się
dzieci od rodziców i z tego powodu tak wielu nieletnich bez opieki przybywa do
Europy – według danych włoskiego Czerwonego Krzyża tylko w 2013 r. było ich
ponad 11 tys. Mężczyźni, którzy zgłaszają się na ochotników, aby kierować
łodzią, zwykle bez doświadczenia w żegludze i nawigacji, podróżują za darmo.
Trudno się więc dziwić, że łodzie z migrantami tak często wywracają się i idą
na dno… Jeszcze do niedawna łodzie prowadzili lokalni rybacy znający dobrze
morze – teraz jednak, gdy trwa akcja „Mare Nostrum” i grozi im areszt oraz
więzienie, nie chcą ryzykować. Libijczycy, którzy organizują logistykę i
przeprawę przez Morze Śródziemne, zarabiają ok. 200 tys. euro na każdej łodzi
desperatów.
Libijskie piekło
Kiedy Libią rządził Kaddafi, rząd Silvio
Berlusconiego zawarł z nim porozumienie bilateralne o współpracy przeciwko nielegalnej
imigracji i sfinansował budowę obozów dla uchodźców, w których miesiącami, a
nawet latami, przetrzymywano migrantów. W rzeczywistości były to regularne
więzienia. Międzynarodowy Czerwony Krzyż odnotował 60 struktur, w których
przetrzymywano ok. 10 tys. migrantów.
Amnesty
International i Human Rights Watch wielokrotnie sygnalizowały, że miało w nich
miejsce łamanie praw człowieka: bezpodstawne zatrzymania, ciężkie pobicia,
tortury i gwałty. Ludzie byli przytrzymywani po kilkadziesiąt osób w małych
celach, w bardzo złych warunkach higienicznych, o chlebie i stęchłej wodzie.
„Spędziłam dwa lata w Libii. Byłam trzy razy
aresztowana przez policję. Po raz pierwszy, kiedy jechałam przez pustynię – na
granicy między Sudanem i Libią. Dwa razy, kiedy byłem już w Libii. Przez
miesiąc przetrzymywano mnie w więzieniu w Kufra. Spałam z 50 lub 60 osobami w
jednym małym pomieszczeniu, na ziemi – mężczyźni razem z kobietami. Dawali nam
tylko śmierdzącą wodę i stary chleb. Byłem świadkiem gwałtu na kobietach. Często
czterech lub pięciu policjantów wchodziło do celi, wybierało jedną i gwałciło
ją przy wszystkich. Wiele kobiet zachodziło w ciążę. Wiele zginęło w wyniku
nielegalnych aborcji do jakich je zmuszano” – to świadectwo Erytrejki, której
udało się dotrzeć do Włoch. Włoskie organizacje humanitarne takich świadectw
zebrały wiele.
Holocaust przez małe „h”
Dziś w Libii panuje prawdziwy chaos, walczą ze
sobą różne ugrupowania religijno-polityczne. Imigracja wymknęła się całkowicie
spod kontroli rządowej i dla wielu Libijczyków stała się regularnym źródłem
utrzymania. Każdego dnia z libijskiego wybrzeża odbijają zdezelowane łodzie
wypełnione po brzegi zdesperowanymi ludźmi. Ich przemytem zajmuje się prawie
każdy. Więzienia dla migrantów funkcjonują jednak nadal i wciąż są w nich
przetrzymywani mężczyźni i kobiety – tylko dlatego, że są „nielegalni”. Nikt w
Unii Europejskiej jednak o tym nie mówi – a zwłaszcza o tym, że kobiety, które
na pokłady starych kutrów i łodzi wsiadają już w zaawansowanej ciąży, to
najczęściej ofiary gwałtów dokonanych przez przemytników, bandytów, żołnierzy
czy policjantów.
Zwrotu „holokaust śródziemnomorski” na opisanie
tej nieprawdopodobnej tragedii użył Andrea Riccardi – były włoski minister ds.
współpracy międzynarodowej i integracji oraz założyciel Wspólnoty św. Idziego.
Może dla niektórych będzie to termin nieodpowiedni – ze względu na proporcje.
Na naszych oczach jednak toczy się zagłada – holocaust przez małe „h”, na który
Europa patrzy z taką samą obojętnością, jak patrzyła na Shoah. Numery „288” i
„289” są jej wymownym symbolem.
W lipcu 2013 roku papież Franciszek odwiedził
Lampedusę. W homilii powiedział: „Gdzie jest twój brat? Kto jest odpowiedzialny
za tę krew? W literaturze hiszpańskiej jest komedia Lope de Vegi, która
opowiada o tym, jak mieszkańcy miasta Fuente Ovejuna zabijają Gubernatora, gdyż
jest tyranem, a robią to w taki sposób, by nie było wiadomo kto wykonał wyrok.
A gdy sędzia królewski pyta: «Kto zabił Gubernatora?», wszyscy odpowiadają:
«Fuente Ovejuna, panie». Wszyscy i nikt! Również dziś z mocą budzi się to
pytanie: Kto jest odpowiedzialny za krew tych braci i sióstr? Nikt! My wszyscy
tak odpowiadamy: nie ja, ja nie mam z tym nic wspólnego, być może inni, ale z
pewnością nie ja. Ale Bóg pyta każdego z nas: «Gdzie jest krew twojego brata,
która woła aż do mnie?». Dziś nikt nie czuje się za to odpowiedzialny;
utraciliśmy poczucie bratniej odpowiedzialności”…
Agnieszka Zakrzewicz z Rzymu
Agnieszka Zakrzewicz z Rzymu